O nie! Gdzie jest JavaScript?
Twoja przeglądarka internetowa nie ma włączonej obsługi JavaScript lub nie obsługuje JavaScript. Proszę włączyć JavaScript w przeglądarce internetowej, aby poprawnie wyświetlić tę witrynę, lub zaktualizować do przeglądarki internetowej, która obsługuje JavaScript.

Aktualności

Wycieczka Nr 19/2012 - Ujście Nogatu - 12 sierpnia

Zbiórka: na Starówce, przy Piekarczyku, godz. 9.30

Trasa: Elbląg, Helenowo, Bielnik II, Kępki, Stobna, Nowinki, Marzęcino, Ujście Nogatu-stacja pomp Osłonka, Marzęcino, Nowinki, Stobna, Bielnik II, Kępa Rybacka, Nowakowo, Elbląg

Długość trasy: 63 km, Uczestnicy: 31, Punkty: 63

Trasa rowerowa 1759341 - powered by Bikemap 


Mimo łagodnej trasy to jednak trochę się działo. 500 potrafiło równać się 1100. Szukaliśmy krów, pomiędzy którymi można byłoby przejechać. Spotkaliśmy nowe wcielenie znanego kompozytora XIX-wiecznego. Zachwycaliśmy się płcią piękniejszą i elbląskimi urządzeniami z roku 1981. Obijaliśmy zęby na kocich łbach i używaliśmy przełożeń terenowych. Podziwialiśmy umiejętności majstrów z Wielkopolski i tuliliśmy 15-letnie pieski. Zapoznaliśmy się z nieznana nam strzelnicą i nowymi drogami rowerowymi. I ogólnie dobrze się bawiliśmy. A było to tak:

I znów niedziela i znów trzeba było wstać. A przecież można byłoby pospać. Wszak to dzień bez pracy. Należy się coś człowiekowi. Wg książki mającej najwięcej wydań w całej historii ludzkości przez sześć dni świat był tworzony a właśnie siódmego należy odpoczywać. Ale gdzież tam! Ponownie trzeba ruszyć swoje członki, aby przybrały postać wertykalną. Chore to wszystko takie jakieś. Jak na komendę wojskową: kierunek łazienka, a następnie wdzianko okrywające ciało. Ciało, które chętnie by jeszcze poleżało. Wdzianko? Inne jakieś takie niż codziennie. Tak, siódmego dnia tygodnia wyjeżdżamy zlustrować to, co też udało się stworzyć w okolicy w minione sześć dni. Tym razem, zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią, Grupa nasza miała się udać w kierunku ujścia Nogatu. Niby trasy znane, ale od czego jest ludzka fantazja i nowe pomysły. Okazało się, że nawet w tak tradycyjnym kierunku można przemieszczać się po dziewiczych dla naszej gromadki drogach.

Miejscem zbiórki był nasz stary znajomy Piekarczyk. Ucieszył się. Na pewno się ucieszył. Nie widział nas już od bardzo dawna. Wynagrodziliśmy mu naszą nieobecność: mógł ponownie przymierzyć kask rowerowy. Czy mi się zdawało czy naprawdę szerzej się wtedy uśmiechnął? Podczas gdy chłopczyk z piekarską łopatką zachwycał się nowym nakrycie głowy, wśród bikerów potworzyło się kilka klubów dyskusyjnych. Było tak jakby towarzystwo nagle zapomniało, po co właściwie się tutaj spotkało. Zapomniało? Ależ nie! Wszyscy zachowywali się tak jakby dobrze wiedzieli, że niedziela godz. 9:30 to czas na omówienie najważniejszych tematów, które zaistniały od czasu naszego ostatniego spotkania. Mijały długie i krótkie minuty i nawet Komendant, zwykle rygorystycznie terminowy, tym razem sam uczestniczył w dyskusyjnym przedstawieniu. Przemieszczał się pomiędzy poszczególnymi klubami i wszędzie miał coś do powiedzenia. Stałem tak na uboczu i zastanawiałem się, do której sekty dołączyć, gdy nagle przed oczyma zamigotał mi miętowy cukierek. Szczęki zatem miały się czym zająć. Komendant też się wreszcie zreflektował i ogłosił, że będzie zamykającym. Na prowadzącego wyznaczył Mariana, który upewniwszy się, że w pobliżu nie ma Waldic'a (wobec czego nikt nie będzie kontrolował szerokości jego opon i głębokość bieżników!), przyjął łaskawie powierzoną mu funkcję. Mogliśmy wreszcie wystartować.

Ulice Starówki są wyłożone kostką, a dolot do Alei Tysiąclecia to po prostu najokropniejsze kocie łby. Koła podskakują na nich nierównomiernie. Nawet najlepsze amortyzatory nie są wstanie zniwelować wstrząsów ramy i przymocowanego na jej szczycie siodełka. Drgające siodełko przenosi swoje rytmiczne uderzenia na pewną część ciała. Część ta też nie zostawia tych uderzeń dla siebie tylko przenosi na resztę korpusu i głowę. Niektórym mogą wylecieć luźne plomby, ale mogą być i gorsze skutki. Zapewne trzęsącemu się marianowemu ośrodkowi decyzyjnemu należy przypisać fakt, że najpierw poprowadził nas na drugą stronę Alei Tysiąclecia by po kilkunastu metrach powrócić na prawą jej flankę. Lekką obawę mieliśmy czy przypadkiem nie czeka nas jeżdżenie w poprzek dróg, które mieliśmy w dniu dzisiejszym do pokonania. Na szczęście na moment Nasz Lider się opanował. W lekką konsternację wpadł przy skrzyżowaniu z drogą nr 7. Przed jej pokonaniem zarządził postój wyrównawczy zaraz za skrzyżowaniem by zaraz po minięciu "siódemki" szybko odwołać swoje wcześniejsze decyzje. W tym miejscu szosa miała równiutką nawierzchnię i marysiowe postrzeganie rzeczywistości wreszcie się unormowało.

Omawiając szczytne problemy niecierpiące zwłoki minęliśmy Helenowo, a następnie ponownie przekroczyliśmy drogę nr 7. W najbliższej zatoczce zarządzony został króciutki postój wyrównawczy. Naprawdę był króciutki i Grupa ponownie rozpoczęła walkę z przeciwnym wiatrem. Nasz czujny lider nawet popatrzeć nie pozwolił mi na sklep w Bielniku.
- Pierwszy postój w Marzęcinie!
Dobra, dobra. Kątem oka widziałem jego niebieską sylwetkę jadącą mi na kole i starałem się wygrać walkę z podmuchami północnej bryzy. Ale zaraz! Czy aby na pewno ta niebieska poświata za moimi plecami to nasz Lider Marian? Gdzieś na wysokości Nowinki sprawdziłem i ku mojemu zdumieniu zobaczyłem, że w ślad za moim tylnym błotnikiem podąża Makowa Panienka. A Marian? Nie było ani Mariana, ani całego peletonu, który on prowadził. Wybacz zatem Wielce Szanowny Czytelniku, ale nie jestem wstanie poinformować Ciebie co się działo z naszą gromadką na trasie Bielnik-Marzęcino. Może opowiadano zabawne dowcipy, a może naprawiano świat śmiałymi decyzjami lub też rozważano wpływ monsunów na apetyt zwierząt pełzających w krajach Oceanii? Doprawdy nie wiem. Nie pomógł mi też Komendant, który ten odcinek skwitował głęboko filozoficznym:"Nic się nie działo."

I pewnie tak było rzeczywiście skoro po kilku minutach pod sklepem w Marzęcinie zameldował się cały peletonik. Tutaj postój już był przyzwoicie długi. Zakupiono lody, batony, napoje, a także niezbędną :"żywność biesiadną" (przecież w drodze powrotnej ma zapłonąć ognisko nad dobrze nam znanym jeziorkiem). Stali bywalcy sklepiku natychmiast poznali Jurka M. i przesłali mu swoje pozdrowienia. Nikt nikogo nie popędzał. Atmosfera zaczynała rozłazić się w szwach. Czyżby biesiadowanie pod sklepem miało zakończyć dzisiejsza wycieczkę? Krótka jakaś taka i bez określonego celu. Na szczęście to jeszcze nie koniec. Gdy ostatnie liźnięcia odsłoniły patyczek lodowy i okazało się, że niektóre nasze panie tym razem nie wygrały kolejnej porcji lodów, dosiedliśmy naszych dwukołowców i popędziliśmy przed siebie. Nie dojechaliśmy jednak do znaku wskazującego drogę na Stegnę. Wcześniej odchodziła droga w prawo. Troszeczkę obawiałem się o naszego dzisiejszego Lidera. Wszak droga ta ukazała nam swoje łby. Niewątpliwie były one kocie! Droga skończyła się po kilkuset metrach i oczom ukazała się nam przepompownia Osłonki - cel naszej dzisiejszej wycieczki.

Nasze Żuławy w swej znacznej części położone są w depresji. Od kilku wieków miejscowa ludność walczyła z naturą, aby zabezpieczyć okoliczne tereny przed zalaniem. W 1884 roku wykonano cały system zabezpieczeń mający ustrzec Marzęcino i zlewnię Nogatu przed zalaniem (pobudowano śluzy i podwyższono wały). W celu obniżenia poziomu okolicznych wód wybudowano w 1942 roku w Osłonce przepompownię na Kanale Panieńskim. Przepompownia ta przetłacza wodę z Kanału Panieńskiego do Szkarpawy, przez co obniża poziom wody w Kanale o 3 m. W niewielkiej odległości od przepompowni Nogat łączy się ze Szkarpawą i razem zasilają Zalew Wiślany. System czterech śluz powoduje, że poziom wody w Nogacie na wysokości przepompowni w Osłonce jest o 7,58 m niższy od poziomu Wisły w rejonie (zwiedzanej przez nas niedawno) Białej Góry. Wycofujący się Niemcy oszczędzili przepompownię (zapewne wierzyli, że jeszcze wrócą na te tereny), jednak barbarzyńsko obeszli się z nią wyzwoliciele. Po wojnie została ona odbudowana z wielkim trudem. Obecnie zatrudnieni są w niej etatowi pracownicy dbający o optymalny poziom wody w Kanale Panieńskim, a co się z tym wiąże, o bezpieczeństwo powodziowe Marzęcina i okolic.

No właśnie. Pracownicy. Stopowcy najechali przepompownię i rozpełźli się po jej terytorium. W tym rozgardiaszu znikł gdzieś nasz Komendant. Bikerzy dyskutowali, sprawdzali przeciwciężary, urządzenia sterownicze, podziwiali okolice, a Komendanta nie było. Nagle pojawił się z informacją, że "etatowemu pracownikowi" zakłóciliśmy poranny spokój. Okazało się, że wycieczki stuosobowe (?!?!?) powinny wcześniej zgłaszać chęć zwiedzania. A w ogóle to pan obsługujący nie jest żadnym kustoszem i nie nadaje się do oprowadzania. Po pierwszych zgrzytach (zapewne spowodowanych zaskoczeniem niespodziewaną wizytą) pan jednak zgodził się, abyśmy obejrzeli wnętrze przepompowni. W ten sposób nasze małe społeczeństwo nacieszyło oczy widokiem urządzeń rodem z elbląskiego Zamechu (rocznik 1981!) i poznańskich zakładów im. Cegielskiego. W tym krótkim czasie wody Kanału zbytnio nie przybrały, ale i tak humor pana obsługującego poprawił się do tego stopnia, że zademonstrował nam działanie pomp. Dziękujemy.

- To tylko około 500 m - powiedział Komendant do zaniepokojonej Teresy.
Miałem na liczniku przecinek osiem. Po 500 metrach będzie przecinek trzy. Ruszyliśmy na wschód po wale Szkarpawy. Przełożenie wybitnie terenowe, a wg licznika minęło pół kilometra i końca tego odcinka drogi nie było widać (zapewne Komendant się nie mylił tylko psychologicznie oddziaływał na naszą koleżankę). I nagle! Ukazał się on. W całej swojej okazałości! Piękny, majestatyczny Johannes Brahms! Och nie. Wybitny kompozytor nie zmartwychwstał po 115 latach. Wycieczkowiec MS Johannes Brahms został zbudowany w 1998 roku. Ma ponad 81 metry długości, dwa pokłady pasażerskie, 42 kabiny z oknami i należy do niemieckiej linii Hansa Kreuzfahrten. Widzieliśmy już go kiedyś w Tolkmicku. Teraz przed naszymi oczami pokonywał trasę z Gdańska przez Zalew Wiślany do Kaliningradu. Ośmiodniowa podróż tam i z powrotem kosztuje od 1290 EUR do 2180 EUR. Oj, chyba lepiej zrobimy, gdy pojedziemy dalej na naszych rowerach. Krótka sesja fotograficzna dla naszych reporterów i wycieczkowiec udał się w swoją stronę, a my w swoją.

Po około 1100 metrach (równowartość komendantowych pięciuset) docieramy do malutkiej, acz bardzo sympatycznej mariny. Pomost wybudowała firma o nazwie niewiele krótszej niż on sam: Marina Ląd, Zakład budowy pomostów i infrastruktury portowej. Ciekawostką jest fakt, że firma ta znajduje się daleko od morza, nad Wartą w pobliżu Wrześni. My jednak tymczasowo nie chcieliśmy budować nowych pomostów. Zatęskniliśmy już do ogniska. Dyspozycja naszego wodza była krótka i stanowcza: przez Marzęcino, ale bez zatrzymywania się, udajemy się nad znane wszystkim jeziorko (wyjątek zrobiono dla tych, którzy chcieli uzupełnić swoje zapasy aprowizacyjne w marzęcińskim sklepie).

W prywatnej posiadłości spotkała nas niemiła niespodzianka. Podczas naszej ostatniej wizyty ktoś zniszczył akacje. Tym razem już wiemy, że do pieczenie kiełbasek można użyć wszystko poza akacjami. Ognisko strzeliło wesołymi płomykami i wszyscy wydobyli zapasy aprowizacyjne. W tym miejscu niestety muszę się przyznać, że pomimo wielkich starań Patrycji nie udało jej się skutecznie ukryć kijka przede mną. Przepraszam Patti. Zaczęły się dyskusje w podgrupach w otoczeniu sfory starych i młodych piesków łasych na pieszczoty. Ale nie wszyscy wesoło się bawili. Kasia na najbliższe trzy wycieczki przejmie obowiązki administracyjne. Dziewczę czuło ciężar odpowiedzialności i dlatego już podczas obecnej wycieczki zapragnęła potrenować. Wierzymy, że lista obecności została sporządzona sprawnie i rzeczowo. Pod koniec popasu buławę lidera przejął Jurek M. Tym razem on będzie nas prowadził po ścieżkach całkowicie dziewiczych dla nas.

Jurek poprowadził nas na strzelnicę. Miejsce sprawiało wrażenie bardzo dobrze utrzymanego i zadbanego. Wszyscy zgodnie przyklasnęliśmy pomysłowi, aby następnym razem właśnie na strzelnicy zrobić nasze główne popasanie. Osobiście chciałbym Koleżanki i Kolegów przestrzec przed Danusią S. Posiadłem wiedzę, że w obronie własnej dziewczątko jest wstanie użyć urządzeń miotających począwszy od kbks poprzez kbk AK po PK. Po prostu Rambo w swojej żeńskiej odmianie!

Jedziemy dalej. Pod znakiem wskazującym, że do promu pozostało już tylko 1000 m (ech, łza się w oku kręci) Jurek skierował nas na południe. To kolejny odcinek drogi, który nie był jeszcze nigdy pokonywany przez stopowe jednoślady. Wszyscy podziwialiśmy nowy, nieznany krajobraz. Maryś aż się z tego wszystkiego rozmarzył. Zatęsknił do starych czasów, gdy nasza wycieczka przebiegała trasą przez pola między krowami. Cóż, zjednoczeni z naturą! Jurkowe nowości zadziałały oszałamiająco na Patrycję. Kompletnego pokręcenia dostała w głowie i z rozbrajającą szczerością przyznała, że nie wie gdzie jest. Na siodełku rowerowym Patti byłaś, na siodełku!. Ale to jeszcze nic. Pod sklepem w Bielniku nasza sympatyczna bikerka rzuciła szokujące pytanie: kto chce loda!?! Oj, zaiskrzyły się oczy męskiej części naszej rowerowej braci. Jedynie Edi doszedł do wniosku, że dosyć ma już naszego towarzystwa. Zapragnął uciec do cywilizacji (czyżbyśmy aż tak mocno zdziczeli?) i najkrótszą drogą wzdłuż E7 pognać do domu. Prawdziwym mistrzostwem wykazał się nasz Komendant. Wcale nie przekonywał Ediego do pozostania. Spytał tylko czy Edi nie chce widzieć - I tu wysypał się zestaw atrakcji bardziej lub mniej wydumanych, których Nasz Senior potencjalnie byłby pozbawiony. Serce zabiło mu mocniej i ostatecznie podjął decyzję o dalszej jeździe z Grupą.

Dalej pomknęliśmy drogą wzdłuż wschodniego brzegu Nogatu. Po 500 metrach cała grupa się zatrzymała. Na mostku-śluzie przeciwpowodziowej wykonywany był remont. Pierwszy raz mogliśmy zobaczyć stare wrota w całej okazałości. Quintus, Patrycja i moja osoba zapragnęli zobaczyć konstrukcję nieco bliżej. Zapragnęła i Kasia. Tego opiekuńcze serce Ediego nie zdzierżyło. W zatroskanym okrzyku ocenił Kasię bardzo, bardzo pozytywnie(!). Nas jednak ubodło, że nie żal mu było Patrycji (matki dzieciom) i mnie (żywicielowi licznej rodziny)! W Nowakowie przeprawiliśmy się nieprzepisowo przez rzekę Elbląg (nie jechaliśmy po moście zygzakiem) i po króciutkim postoju wyrównawczym popędziliśmy na metę, czyli znaną wszystkim rampę. I to w zasadzie już wszystko. Jaka będzie kolejna wycieczka? Czy łagodna, dostosowana do prośby Ediego, czy też troszeczkę trudniejsza? W tym drugim wypadku Komendant zobowiązał się przygotować Seniorowi lawetę! Myślę, że nawet Komendant nie powinien się aż tak ryzykownie narażać Ediemu, gdyż ten jeszcze niejednemu młodzianowi potrafi dorównać.


Relację przygotował Janusz
Komendant 08 August 2012 18,133 3 komentarzy

3 komentarzy

Pozostaw komentarz

Zaloguj się, aby napisać komentarz.
  • Komendant
    Komendant
    Kolejna wakacyjna wycieczka po płaskim jak stół terenie. Jak dobrze pójdzie to zwiedzimy stację pomp w Osłonce a w drodze powrotnej rozpalimy ognisko nad znanym nam jeziorkiem pod Marzęcinem.
    - 08 August 2012 19:58:50
    • Jurek
      Jurek
      Jeżeli pompy na stacji będą na chodzie, to będzie można, za darmo, dopompować sobie koła.
      - 11 August 2012 21:00:04
      • Jurek M
        Jurek M
        - 12 August 2012 19:37:39
        Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na nasze ustawienia prywatności i rozumiesz, że używamy plików cookies. Niektóre pliki cookie mogły już zostać ustawione.
        Kliknij przycisk 'Zgadzam się', aby ukryć ten pasek. Jeśli będziesz nadal korzystać z witryny bez podjęcia żadnych działań, założymy, że i tak zgadzasz się z naszą polityką prywatności.Możesz przeczytać więcej o naszej polityce prywatności tutaj