O nie! Gdzie jest JavaScript?
Twoja przeglądarka internetowa nie ma włączonej obsługi JavaScript lub nie obsługuje JavaScript. Proszę włączyć JavaScript w przeglądarce internetowej, aby poprawnie wyświetlić tę witrynę, lub zaktualizować do przeglądarki internetowej, która obsługuje JavaScript.

Aktualności

Wycieczka Nr 18/2011 - Stare Siedlisko - 14 sierpnia 2011

Zbiórka: : ul. Rawska, przy salonie Opla, godz. 9.00

Trasa: Elbląg, Gronowo Górne, Przezmark, Wilkowo, Pomorska Wieś, Zastawno, Młynary, Nowica, Stare Siedlisko, Kurowo Braniewskie, Błudowo, Stare Monasterzysko, Nowe Monasterzysko, Majewo, Milejewo, Elbląg

Długość trasy: 72 km, Uczestnicy: 31, Punkty: 108


Trasa rowerowa 1197715 - powered by Bikemap 

Refleksje Reflexa

Nic mu się nie chce. Kompletnie nic. Gdy byłem cały wypaćkany błotem i wstyd mi było wobec innych koleżanek i kolegów to on w ogóle się nie przejmował. Dopiero po kilku uwagach jego kumpli, którzy nie mogli już na mnie patrzeć, zdecydował się trochę mnie wyczyścić. Czy on o mnie dba? Prawda, raz w roku wysyła mnie do lekarza, ale na co dzień za wiele się nie przejmuje. Ale co tam. Lubię te jego niedzielne wypady. Razem z siostrą możemy wtedy spotkać się z innymi koleżankami i kolegami, poganiać na świeżym powietrzu, wśród lasów, łąk. Ech! A potem znowu przez tydzień jesteśmy zamknięci w ciemnej piwnicy. Ja najczęściej wiszę na haku, a siostra stoi pode mną. Taki nasz żywot. I nagle takie coś! Lenistwo jego przekroczyło wszelkie dopuszczalne normy! Zobowiązał się, że opisze naszą ostatnia wycieczkę, a naprawdę podrzucił mi kilka haseł i kazał się tym zająć.
- Siedzisz w piwnicy, nic nie robisz, to przynajmniej zajmiesz się czymś pożytecznym - tak powiedział. W pierwszej chwili mnie to gniewnie ruszyło. Nie po to przecież mnie skonstruowano. Później jednak pomyślałem, że jest to jakieś wyzwanie dla mojego intelektu. Spróbuję zatem. Będzie to chyba pierwszy taki przypadek w świecie, ale co się nie robi dla dobrej zabawy.

Razem z Corsą czekaliśmy z wielką niecierpliwością na niedzielę. I wreszcie nadeszła. Tradycyjnie siostra pierwsza wyjechała. Zawsze tak się dzieje. Corsa jedzie spokojnie wcześniej, a mnie on wyprowadza na ostatnią chwilę i potem gonimy jak głupki. Po drodze z reguły mijamy siostrę. Tym razem było troszeczkę inaczej. Corsa pojechała inną drogą. W sumie też było wesoło, gdyż po cichu podjechałem pod rower Teresy. Myślałem, że pobawię się z nim w kotka i myszkę, ale niestety nie. On ma takie oko, które widzi do tyłu i natychmiast mnie zauważył. Pogwarzyliśmy chwilę i dojechaliśmy na miejsce zbiórki przy salonie opla. Pogoda była wspaniała i dlatego spotkałem dużo kumpli (choć Corsy jeszcze nie było). Ten mój poszedł się witać, a mnie oparł o znak drogowy. Kiedy on wreszcie naprawi mi nóżkę! Wstyd mi wobec innych. Zawsze opiera mnie o płot, drzewo, znaki drogowe lub inny rower. Po chwili dotarła wreszcie siostra i inni. W sumie było nas 31 rowerów w tym trzy przyjechały pierwszy raz. Ciekawe czy im się spodoba?

Na znak ich szefa (ciekawe, że ten znak daje swoją trąbką rower, a więc ktoś z mojego środowiska) ruszyliśmy w kierunku Gronowa. Mieliśmy jechać spokojnie, ale gdzie tam. Wszyscy czekaliśmy na to niedzielne spotkanie. Kto by nas utrzymał! Pierwszy postój został zarządzony pod kościołem w Przezmarku. Dojazd do tego miejsca jest pod górkę, dlatego docieraliśmy pojedynczo. Nasi właściciele musieli trochę odpocząć. Corsa troszeczkę stękała bo miała jakieś stuki. Ten mój ją wyśmiał (nigdy nie umiał się zachować!). Wsiadł na Corsę zrobił dwa kółka i nic nie stukało. Z dumą oddał siostrę swojej żonie. Pajac jeden! Siostra mi potem mówiła, że przestawił jej przerzutkę. Dalej już siostrze jechało się lekko.

Kolejny postój był przewidziany w Pomorskiej Wsi. Znowu się rozbrykaliśmy. Górka, dół, górka, dół. To lubię najbardziej. Corsa została gdzieś z tyłu. Wpadł jej w odblaski rower Komendanta. Ja tam nie oglądam się za innymi rowerami. Często zbieramy się pod sklepami. Nie inaczej było tym razem. Zjechaliśmy troszeczkę z zaplanowanej trasy. W pewnym momencie nadjechał ogólnie szanowany Mustang. Wszyscy go bardzo lubimy i dlatego, aż szprychy nam się zatrzęsły ze strachu, gdy zobaczyliśmy, że Mustang roztrzaskał się na asfalcie. Z niepokojem przyglądaliśmy się naszemu koledze, ale na szczęście nic mu się nie stało. Nie zauważyłem, czy ucierpiał jego pan. Nie wtrącam się do spraw naszych właścicieli (no chyba, że chodzi o mojego tzw. właściciela!).

Tym razem siostra nie chciała być ostania. Pojechała sama do Młynar. Mustang pojechał za nią. Pozostali solidarnie zaczekaliśmy na jednego z naszych, który nadwerężył sobie łańcuch. Nie był to jednak wielki problem i za chwilę ponownie radośnie migaliśmy naszymi szprychami, aż nie wiadomo było czy to słońce tak jasno świeci czy nasze migotanie rozjaśnia okolicę! Ponownie teren był pofałdowany, co jednak nie przeszkodziło, aby w doskonałej formie i doskonałej kondycji zjechać się w mini parku w centrum Młynar. Spokojnie porozstawialiśmy się po okolicy, podczas gdy z naszych właścicieli lał się pot. Niektórzy (jakżeby inaczej) poszli do sklepu inni niedbale oglądali okolicę. Właściciel Mustanga, dla którego było to rodzinne miasteczko, zaczął wspominać swoje pierwsze wrażenia z lat 40-tych. Kątem kierownicy patrzeliśmy to w lewo to w prawo. Tu było to, tam było tamto. Na środku grób kopany. Gdy już zaczęło nam się nudzić (ostatecznie rower najlepiej się czuje, gdy jedzie) to oni zaczęli robić sobie zdjęcia. Nie rozumiem, co oni widzą w tym ciągłym fotografowaniu się. Mają już tyle tych fotek i ciągle robią następne.

Już byśmy pokręcili kołami, ale Giant milczał uparcie. On zawsze jest taki spolegliwy wobec swojego pana. Gdy już byliśmy zrezygnowani to nagle Giant odezwał się swoją trąbką. Ale on zarządził coś jeszcze. Zabronił nam wyprzedzania Unibika. Że niby Unibike taki ważny i będzie nam drogę wskazywał. Skończyło się rumakowanie. Spolegliwie podążaliśmy za tym zarozumialcem. Ma fajnego, sympatycznego pana, ale sam, gdy tylko go wyróżnią to zadziera wysoko kierownicę i nawet błotnikiem nie pomacha. Unibike doprowadził nas do Starego Siedliska, do domu artysty pana Mirosława Dziewiałtowicza. Dom przywitał nas wielką flagą hiszpańską. Całą moją ramą wstrząsnął dreszcz. Wyobraziłem sobie Vuelta a Espana. Pędzenie wśród innych zawodowych rowerów. Zaszczyty. Corsa powiedziała, że jestem głupi. Ona nie ma takich marzeń. Mówi, że w Grupie STOP jeździ się równie wesoło.
Porozstawialiśmy się wzdłuż płotu, a ci których tu dostarczyliśmy poszli zwiedzić dom. I co ja mam teraz napisać? Przecież nikt nie wpuścił nas do mieszkania. I to jest ten pierwszy przypadek, gdy ten mój właściciel od siedmiu boleści podrzucił mi kilka informacji. Spróbuję zrobić z tego jakąś historię.

Pana Dziewiałtowicza nie było w domu, jednak miła gospodyni pozwoliła obejrzeć wyroby artysty. Wszystkie miały charakterystyczne logo. Oryginalne postacie przyglądały się ciekawie zwiedzającym stojąc na różnego rodzaju półkach i wisząc na ścianach. Właśnie! Jedna para spokojnie wisiała sobie nad łóżkiem. My z Corsą różnimy się między sobą. Inaczej mamy skonstruowaną ramę. Okazuje się, że oni też się różnią. Tak przynajmniej wyglądało na wiszącej rzeźbie. Właściciele dwójki rowerów też zainteresowali się tą różnicą. Koniecznie chcieli nabyć to dzieło. Nie wiem, może chcieli z czymś porównać? Niestety rzeźba nie była na sprzedaż. Całe towarzystwo przeniosło się na podwórze. Tam wszystko było już przygotowane na imprezę popołudniową. Okazało się, że właśnie w tym dniu u artysty-rzeźbiarza zorganizowany został wernisaż inaugurujący plener malarski "Siedem Tłustych Dni Na Rzecz Wsi". Oprócz wystawy prac przywiezionych przez uczestników wystąpił chór męski z Rychlik oraz odbył się kiermasz smakołyków kuchni wiejskiej. To wszystko było po południu. Nasi właściciele nie czekali jednak tak długo. Podkradli troszeczkę gałęzi i rozpalili małe ognisko, nad którym natychmiast pojawiły się kiełbaski (użyto kijków przygotowanych przez gospodarza dla uczestników popołudniowego spotkania). Dzieciuchy ci nasi użytkownicy. Kilkoro z nich na zmianę bujało się romantycznie na dwuosobowej huśtawce wspominając zapewne czasy, gdy jeździli na czterokołowcach. My nudziliśmy się przeraźliwie, podczas gdy z głębi podwórza dochodziły do nas odgłosy wesołej zabawy. Po godzinie dotarł pan Dziewiałtowicz. Gospodarz jest rodowitym mieszkańcem Starego Siedliska. Kiedyś prowadził duże gospodarstwo rolne, jednak dusza artysty w nim zwyciężyła i poświęcił się sztuce. My z zaciekawieniem oczekiwaliśmy awantury, z jaką spotkają się nasi rowerzyści za panoszenie się w obejściu rzeźbiarza. Ze zdumieniem spostrzegliśmy, że awantura była, ale jej powodem było to, że ognisko było zbyt małe. Ponadto sympatyczny pan Mirek ustawił się do wspólnego zdjęcia na tle flagi hiszpańskiej (ech ta Vuelta!).

Unibike krzyknął na nas i wszystkie 30 rowerów troszeczkę ospale pośpieszyło za nim. W Kurowie Braniewskim wjechaliśmy na drogę szutrową. Wcześniej jednak poczekaliśmy na wszystkie rowery pod drogowskazem informującym, że do Myślińca jest 2 km. Gdy ponownie dotarłem do drogi asfaltowej to powietrze zawirowało w moich dętkach. Ze zdumieniem zobaczyłem, że znów jestem pod tablicą z napisem: Myśliniec 2 km. Wszystkie rowery się ze mnie śmiały. Mówiły, że na pewno okrążyłem Ziemię i znalazłem się w tym samym miejscu. To tylko taki żart. Po krótkiej przerwie pojechaliśmy dalej (Mustang ruszył trochę wcześniej niż pozostałe rowery). Dzień był dzisiaj ciężki. Nasza droga została wyłożona kocimi łbami. Nie lubię takiego podłoża. Corsa została gdzieś z tyłu. Z wielkim trudem, bojąc się o swoje opony, dotarłem do mostku w Starym Monasterzysku. Tu czekał już na nas Mustang. Jego pan w tym czasie rozmawiał ze znajomym. Postój nie był długi, ale właściciel Mustanga w tradycyjny sposób(!!!) zadbał o pomyślny przebieg dzisiejszej wycieczki.

Wszystkie moje szprychy miały już dosyć tej szutrówki. Miejscami droga była piaszczysta, a na dodatek w przeważającej części wspinaliśmy się pod górkę. Odsapnąłem dopiero przy przystanku autobusowym w Nowym Monasterzysku. Gdy rozmarzony przyglądałem się pięknej nawierzchni asfaltowej ten wredny, złośliwy Unibike skierował się ponownie w drogę szutrową. Wszyscy smutnie podążaliśmy za nim, gdy nagle zatrzymał się. Okazało się, że staliśmy przy tablicy pamiątkowej ofiar I Wojny Światowej przy pozostałościach cmentarza ewangelickiego. Smutny to był widok. Do 1780 roku w pobliżu cmentarza stał kościół ufundowany przez zmarłego w 1623 roku Joachima von Belau. Tablica nagrobna fundatora istniała jeszcze długo po II WŚ. Skoro 206 mieszkańców wsi stać na założenie Stowarzyszenia Mieszkańców i Przyjaciół Wsi Nowe Monasterzysko to Stowarzyszenie mogłoby chyba poświęcić trochę swojego drogocennego czasu, aby uporządkować miejsce spoczynku byłych gospodarzy tych terenów. Zniknęła tablica nagrobkowa i wszystko wskazuje, że w niedalekiej przyszłości zniknie tablica ofiar I Wojny Światowej oraz pozostałości cmentarza.

Wróciliśmy na drogę asfaltową (przed wjazdem popisałem się efektownym paleniem gumy; ech głupoty krążą mi między felgami i oponami). Na równej nawierzchni dostaliśmy nowych sił witalnych. Przemknęliśmy nad słynną berlinką i zatrzymaliśmy się przed sklepem w Majewie. Nasi jeźdźcy zeszli z siodełek i udali się na zakupy. Chyba byli lekko zmęczeni bo kupili lody i napoje. W pewnym momencie jakiś tubylec Mietek stwierdził, że jego rower mógłby bez problemu rywalizować z nami, ale najpierw musiałby wymienić opony. Patrząc na niego wydało mi się, że nie tylko w oponach jest problem, ale kto kiedykolwiek zrozumiałby ludzi. Natomiast stateczny właściciel Mustanga, zwycięzca ubiegłorocznej klasyfikacji poinformował zebrane towarzystwo, że w tym roku daje fory młodzieży i broni swojego tytułu pasywnie (cokolwiek by to miało znaczyć).

Odezwał się rower Komendanta co niechybnie znaczyło, że czas na nas. Tym razem Unibike już nie mógł się puszyć. Wszyscy dostaliśmy wolne koło i w swoim tempie mogliśmy przesuwać się na miejsce pożegnania przy wjeździe do Elbląga. Przelotny, choć momentami intensywny deszczyk tylko mnie rozbawił. Cieszyłem się na samą myśl, że będę miał czyściutkie oponki. Lubię być czysty. Straciłem kontakt z siostra Corsą. Gnałem przed siebie, ponieważ tym razem niemal cały czas droga wiodła z górki. Tak się bawiłem, że aż udało mi się przekroczyć 50 km/h. Na skrzyżowaniu ulic Fromborskiej i Królewieckiej czekało już na mnie kilka rowerów. Słoneczko śmiało się wesoło. Chwilę później dotarła tez siostra i mogliśmy się pożegnać. Nie będę się wypowiadać za właścicieli, ale rowery na pewno były zadowolone z dzisiejszej wycieczki.

Wróciłem do domu. Ponownie powieszono mnie na haku. Siostrę postawiono pode mną. Znów się zrobiło smutno. Ona wybiera się na wprawę na pewną wyspę, a ja nie wiem kiedy ponownie będę mógł się wyżyć.

Relację przygotował rower Reflex
Komendant 10 August 2011 56,223 13 komentarzy

13 komentarzy

Pozostaw komentarz

Zaloguj się, aby napisać komentarz.
  • Olek
    Olek
    Jurek a ja wiem dlaczego jeżdzę na swoim mustangu z grupą jest po prostu wspaniale i można się pościgać bo w pracy nie mam z kim ,ostatnia wycieczka wręcz rewalka,
    - 17 August 2011 10:18:28
    • Darecki_EB
      Darecki_EB
      Zapraszam do obejrzenia kilku zdjęć z wyjazdu Uśmiech http://picasaweb....4623820786
      - 17 August 2011 18:55:37
      • A
        alina
        Author dziękuje reflexowi za wspaniałą relację - może teraz dwunożni nas dostrzegą i bardziej o nas zadbają.:nono:
        - 18 August 2011 15:00:13
        Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na nasze ustawienia prywatności i rozumiesz, że używamy plików cookies. Niektóre pliki cookie mogły już zostać ustawione.
        Kliknij przycisk 'Zgadzam się', aby ukryć ten pasek. Jeśli będziesz nadal korzystać z witryny bez podjęcia żadnych działań, założymy, że i tak zgadzasz się z naszą polityką prywatności.Możesz przeczytać więcej o naszej polityce prywatności tutaj