O nie! Gdzie jest JavaScript?
Twoja przeglądarka internetowa nie ma włączonej obsługi JavaScript lub nie obsługuje JavaScript. Proszę włączyć JavaScript w przeglądarce internetowej, aby poprawnie wyświetlić tę witrynę, lub zaktualizować do przeglądarki internetowej, która obsługuje JavaScript.

Aktualności

Wycieczka Nr 9/2012 - Święty Gaj - 27 maja

Zbiórka: Parking przy salonie Opla - skrzyżowanie ulic Rawskiej i Grunwaldzkiej , godz. 9.30

Trasa: Elbląg, Gronowo Górne, Nowina, Przezmark, Komorowo Żuławskie, Węzina, Dłużyna, Jelonki, Marwica, Wysoka, Powodowo, Stare Dolno, Święty Gaj, Stare Dolno, Kępniewo, Zwierzeńskie Pole, Różany, Gronowo Elbląskie, Jegłownik, Wikrowo, Helenowo, Elbląg

Długość trasy: 76 km, Uczestnicy: 34, Punkty: 114


Trasa rowerowa 1592604 - powered by Bikemap 


Tematem jednej z radiowych pogadanek Leszka Mazana - znanego redaktora, gawędziarza, miłośnika dzielnego wojaka Szwejka oraz przyjaciela narodu czeskiego, był żywot patrona Polski, Czech, Prus i Węgier. Okazało się, że jedynie prawdziwa, odnaleziona w roku 1127, głowa świętego znajduje się w Gnieźnie, jedynie prawdziwa głowa przechowywana jest także w Pradze, ale istnieje jeszcze jedna i oczywiście (jakby mogło być inaczej) jedynie prawdziwa głowa, która też jest w Czechach. Prosty stąd wniosek, że urodzony w maleńkich Libicach Wojciech Sławnikowic, późniejszy Święty Wojciech, miał ni mniej ni więcej jak - trzy głowy. Historia dziwnych wędrówek jego głowy (głów?) rozpoczęła się w pruskim Cholinie, który prawdopodobnie leżał w pobliżu Świętego Gaju (a może nawet była to wcześniejsza nazwa tej miejscowości). To tutaj 23 kwietnia 997 roku pruski woj Sicco zadał śmiertelny cios przyszłemu świętemu. Tu oddzielono jego głowę od reszty ciała. Głowę, która w świadomości wielu badaczy doznała cudownego rozmnożenia. Już choćby tylko ten fakt jest dostatecznym i wystarczającym powodem, aby przynajmniej jedna z wycieczek naszej Grupy odbyła się do znajdującej się w naszych okolicach wsi Święty Gaj.

1015 lat. W historii świata to zaledwie mgnienie oka. A zatem po takim mgnieniu oka (wszak to zaledwie 34 pokolenia) została ogłoszona kolejna, dziewiąta już tegoroczna wycieczka Grupy Rowerowej Stop. Można powiedzieć: nareszcie razem! Ostatnio wszak część Grupy poznawała uroki Wzgórz Dylewskich, podczas gdy inni wybrali się na 112-to kilometrowy rajd Morąg-Elbląg. Po tak wymagających etapach Komendantowi nie wypadało przygotować tradycyjnej trasy do Świętego Gaju. Zmodyfikowany szlak był nieco dłuższy niż zwykle, liczył bowiem 76 km. Punkt startu też został przeniesiony. Tym razem spotkaliśmy się na parkingu przy salonie Opla. Oprócz stałych uczestników niedzielnego rowerowania na starcie zrobiły miłą niespodziankę osoby dawno niewidziane w naszym peletonie: Małgosia i Lucjan. Wierzę, że to nie pomyłka, a zapowiedź częstszych wspólnych spotkań w kolejne niedzielne poranki.

Było nas zatem trzydziestu siedmiu, a pogodna wybitnie rowerowa. Czy Komendant uprzedził mieszkańców wsi Przezmark, że ta zostanie zaatakowana przez oddział rowerowy? Wprawdzie 119 mieszkańców trzykrotnie przewyższało liczbą naszą grupkę, ale nasza siła tkwiła w zaskoczeniu. Obrońcy mieli jeszcze jedną przewagę. Aby opanować Przezmark musieliśmy pokonać 88 metrów różnicy wysokości. Z uwagi na różny stopień wytrenowania dostaliśmy przyzwolenie na pokonanie pierwszego odcinka dzisiejszej wycieczki w tempie dostosowanym do indywidualnych możliwości, predyspozycji, nastroju, biorytmu fizycznego i nastawienia witalnego. Szczególnie selektywny odcinek za Nowiną bardzo rozciągnął nasz peleton. Pojedynczo lub parami wszyscy wdrapali się na placyk w pobliżu kościoła. Mimo chłodnego poranka pierwsze krople potu ukazały się na skroniach niejednego bikera. Na szczęście dalej miało być już tylko lżej.

Wszyscy jesteśmy przepełnieni wielkim szacunkiem dla Ediego, a także jego uwag wynikających z doświadczenia płynącego z aktywnego trybu życia. Tym razem jednak na nic się zdały jego ostrzeżenia. To nie jest tak, że lekce sobie ważymy rady Naszego Kolegi. W konfrontacji z Edim wszyscy przecież jesteśmy jak dzieci. Czyż zatem nie powinno nam być wybaczone, że mając w perspektywie stromy zjazd przy wiejącym w plecy wietrze, chcieliśmy się wyszaleć? Wszyscy ruszyliśmy w szaleńczym tempie, nierzadko przekraczającym 40 km/h. Wiatr szumiał w głowach, szprychy migotały, ogniwa łańcuchów przeskakiwały z zęba na ząb i ani się spostrzegliśmy a już przecięliśmy dawną"siódemkę". Wiatr ciągle silnie napierał na nasze grzbiety, stąd też wiadukt nad nową "siódemką" nie stanowił żadnej przeszkody. Peleton się pocienił i porwał na kawałki, ale zabawa była przednia. Trudno zatem zrozumieć dlaczego trójka Naszych Przyjaciół już w tym momencie zdecydowała się nas pożegnać. A cóż my? Dalej przed siebie! Całe szczęście, że jakaś szczypta rozwagi doczłapała się w końcu do ośrodka decyzyjnego mieszczącego się gdzieś tam między uszami. Ona to, ta szczypta właśnie, wyhamowała nasze nogi na szczycie mostu nad Kanałem Elbląskim. Dotarł tez Komendant i okazało się, że długość drogi hamowania naszych rowerów jest niewiele krótsza od drogi hamowania pociągów TGV. Oznaczało to ni mniej ni więcej jak tylko to, że musieliśmy zawrócić. Ten most nie był nam przeznaczony.

W nieco spokojniejszym tempie, po płytach wzdłuż Kanału osiągamy kolejny mostek. Ten już otrzymał certyfikat upoważniający go do przerzucenia 34 bikerów na południowa stronę Kanału Elbląskiego. Jeszcze tylko dwa kilometry po szutrze i wszyscy zgodnie docieramy do wsi Jelonki. Trudno powiedzieć kiedyż to nastąpiła cudowna przemiana ziarenek prosa w dumne jelenie. W każdym razie pewnego dnia (oczami wyobraźni widzę piękny wiosenny dzionek z kolorową tęczą nad polami, po których majestatycznie chodziły rogate zwierzaki porykując wesoło z zadowolenia) dawne Hyrsevelt (prosowe pole?) przeobraziło się w Hirschfeld (jelenie pole). Jelonki nie miały szczęścia do różnego rodzaju wojsk maszerujących przez tą wieś na przestrzeni wieków. 15 września 1628 roku Szwedom i Finom do gustu przypadły konie, bydło, zboże, gęsi i kaczki. 3 stycznia roku następnego o godzinie 21:00 oddział polskich żołnierzy obudził pastora Niederstetera, którego poproszono o otwarcie kościoła. Widać nie byli tak głodni jak przybysze z północy, ponieważ zadowolili się jedynie srebrnym kielichem i dzbanem ofiarnym. 27 maja 2012 inni Polacy opanowali miejscowy sklepik. Tym razem jednak nie rabowali, a wymienili swoje pieniądze na produkty żywnościowe w tym m.in. na cudowne lody calypso. Postój braci rowerowej pod pomnikiem ofiar IWŚ nie był zbyt długi. Jelonki posiadają kilka (cztery?) domów podcieniowych świetnie nadających się jako tło grupowego zdjęcia. Nasze towarzystwo było na tyle liczne, że skutecznie udało się przesłonić współczesny pojazd czterokołowy kompletnie nie korespondujący ze sztuką użytkową dawnych cieśli.

Na odgłos słynnej trąbki wszyscy wskoczyli na siodełka swoich rowerów, aby pokonać kolejne 8 km. W Powodowie wyhamowaliśmy pod wytworem sztuki kowalskiej. Brama nie była zamknięta jednak jakaś bojaźń ogarnęła liderującego w tym dniu Mariana. Wysłał zatem piszącego niniejsze słowa na zwiady wychodząc zapewne ze słusznego założenia, że jakby co (no właśnie co? pies? celnego oko amatorskiego myśliwego?) to zostanie jeszcze 33 stopowców cieszących się piękną pogodą i słoneczkiem, które właśnie rozświetlało okolicę. Wielce Szanowny Czytelniku, skoro masz możliwość zapoznania się z tym tekstem, oznacza to tylko i wyłącznie to, że obawy Marysia były bezpodstawne. Osoba rezydująca w samochodzie zaparkowanym przed dworem okazała się bardzo gościnna i zezwoliła nam na zapoznanie się z posiadłością. Wydaje się, że 33 osoby na 34 jakie w jechały na terytorium posiadłości w Powodowie była zadowolona, że mogła nacieszać wzrok przyjemnymi widokami. Któż był ten 34-ty? To mąż, któremu żona uświadomiła właśnie w tym momencie, że nie potrafi zarobić milionów, aby ona mogła mienić się właścicielką równie imponującej posesji.

Wreszcie cel dzisiejszej wycieczki: Święty Gaj. Wrażenia dotychczasowej jazdy odsunęły na dalszy plan wspomnienie Świętego w naszych głowach. Był najwyższy czas aby zorganizować główny postój. Wszyscy zgodnie ruszyli na poszukiwanie drewna na ognisko. Wszyscy poza "Starszymi Panami Dwoma". Starsi Panowie usiedli zgodnie na nasypie strumyka, od czasu do czasu gasili pragnienie posiadanymi napojami chłodzącymi i (dyskutując) zapewne rozważali najtrudniejsze problemy egzystencjalne, problemy dotykające społeczeństwa rowerowe początku trzeciego tysiąclecia. Gdy nad ogniskiem zawisły kije uzbrojone w kiełbaski, Nasze Dziadki zmienili zainteresowania. Techniczny umysł Ediego skupił się na nowych technologiach i tajnikach skutecznych metod pobierania zdjęć z internetu. W tym czasie romantyczna natura Lucjana wybrała się na poszukiwanie kwiatów łąkowych. Tajemnicą pozostaje dla kogóż to był piękny bukiet skomponowany m.in. z czerwonych maków. Wkrótce potrzeby najniższego rzędu zostały zaspokojone. W tej sytuacji Nasz Senior dokonał niebywałej sztuczki socjologicznej. Chcąc nadać odpowiednią rangę swojemu ogłoszeniu wywołał do wypowiedzi Komendanta. Na jedno słowo oficjalnie ogłaszane przez Komendanta Edi wypowiadał dwadzieścia siedem słów "uzupełniających". W ten sposób nasza społeczność dowiedziała się, że jest zaproszona na najbliższe sobotnie śpiewanie do księżyca w wiacie Wiktorówka. Przy okazji Senior załatwił sobie (i nam) odpoczynkowa trasę kolejnej wycieczki. Komendant ma miękkie serce wobec Ediego!

Powrót mimowolnie odbywał się w dwóch grupkach. Tym razem walczyliśmy z przeciwnym wiatrem. Jednak wszyscy już jesteśmy w pełni sezonu i prędkość oscylowała w granicach 22-25 km/h. Zdumienie moje nie miało granic, gdy okazało się, że tempo to było wystarczająco duże, aby nie udało się zwyczajowo zatrzymać przed sklepikiem w Gronowie Elbląskim. Całe szczęście, że zostały nam resztki rozumu, aby wyhamować przed opuszczonymi rogatkami przy przejeździe kolejowym. Kolejarze byli wyjątkowo sprawiedliwi dzisiejszej niedzieli i druga grupka również musiała się zatrzymać, aby przepuścić pociąg nadjeżdżający od strony Elbląga. Do ponownego połączenia doszło dopiero pod kościołem w Jegłowniku. W czasie gdy pozostali Stopowcy nabierali ochoty na pokonanie ostatniego etapu wycieczki, Edi nie próżnował. Duma jego nie pozwalała mu tracić czas na słodkie lenistwo. Krótką przerwę wykorzystał na odwiedzenie rowerem Przylądka Północnego (North Cape). Jeszcze dużo pieców chleba musimy zjeść aby posiąść wiedzę jak on tego dokonał, niemniej jednak nikt nie śmiał wątpić w prawdziwość tego zdarzenia. Edi zwiedzał krainę Samów, podziwiał stada renów, a Marta? Marta wykazywała się zdolnościami konstrukcyjnymi w dziedzinie budowy rowerów. Niebywałe talenty są w naszej Grupie.

Oj tęskno nam już było do naszego rodzinnego miasta! Liderujący Marian nałożył karę na trójkę osób, która śmiała wysunąć się przed jego przednie koło, a że jeden z fotoreporterów dostarczył na stronę stosowny dowód to ciężko będzie uniknąć kary. Dokumentalista ten postąpił niehonorowo wobec autora niniejszej relacji. Nie dotrzymał obietnicy wyretuszowania mojej sylwetki, aby w to miejsce wkleić sylwetkę dużo godniejszą ode mnie. Pozostaje tylko liczyć, że prowadzącemu dzisiejszą wycieczkę zmięknie serce. W przeciwnym wypadku będzie trzeba wystosować petycję do Komendanta o nadzwyczajne odstąpienie od kary.
Pożegnaliśmy się na skrzyżowaniu z ulicą Warszawską. Do zobaczenia na kolejnej, wypoczynkowej wycieczce do Marzęcina.

Relację przygotował Janusz K..





Komendant 23 May 2012 16,031 2 komentarzy

2 komentarzy

Pozostaw komentarz

Zaloguj się, aby napisać komentarz.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na nasze ustawienia prywatności i rozumiesz, że używamy plików cookies. Niektóre pliki cookie mogły już zostać ustawione.
Kliknij przycisk 'Zgadzam się', aby ukryć ten pasek. Jeśli będziesz nadal korzystać z witryny bez podjęcia żadnych działań, założymy, że i tak zgadzasz się z naszą polityką prywatności.Możesz przeczytać więcej o naszej polityce prywatności tutaj