O nie! Gdzie jest JavaScript?
Twoja przeglądarka internetowa nie ma włączonej obsługi JavaScript lub nie obsługuje JavaScript. Proszę włączyć JavaScript w przeglądarce internetowej, aby poprawnie wyświetlić tę witrynę, lub zaktualizować do przeglądarki internetowej, która obsługuje JavaScript.

Aktualności

Wycieczka Nr 7/2010 - Wigierski Park Narodowy - 21-22 maja

Zbiórka: Parking przy LECLERCU , 20 maja, godz. 15.00, wyjazd godz. 16.00
Trasa:
Trasa Nr 1, 21 maja - Dookoła Jeziora Wigry
Mikołajewo, Rosochaty Róg, Czerwony Folwark, Wigry, Stary Folwark, Leszczewo, Krzywe, Sobolewo, Cimochowizna, Sobolewo, Gawrych -Ruda, Ścieżka Dydaktyczna ' Jeziora' Gawrych Ruda, Bryzgiel, Czerwony Krzyż, Mikołajewo
Trasa Nr 2, 22 maja - Sejny
Mikołajewo, Maćkowa Ruda, Wysoki Most, Pogorzelec, Karolin, Białogóry, Daniłowice, Marynowo, Sejny, Głuszyn, Jeziorki, Buda Ruska, Gremzdy Polskie, Smolany Dąb, Żubrówka Stara, Żubrówka Nowa, Czerwony Folwark, Mikołajewo

Długość trasy: Trasa Nr 1- 60 km., Trasa Nr 2 - 55 km. Uczestnicy - 14



Pokaż Wycieczka Nr 7/2010 - Wigierski Park Narodowy - 21-22 maja na większej mapie

Pomysł jedenastej, wielodniowej wycieczki Grupy zrodził się jeszcze jesienią, ale szczegóły zostały ogłoszone przez Komendanta dokładnie pierwszego dnia 2010 roku. Wtedy też oficjalnie otworzono listę chętnych uczestników. Nazwiska wielokrotnie się zmieniały. Z różnych powodów niektóre osoby były zmuszone rezygnować, inne wchodziły na ich miejsca i tylko Jurek O. był do samego startu wiecznym rezerwowym. Ostatecznie na wyjazd zdecydowało się 14 osób: Ania vel Makowa Panienka, Halinka, Kasia, Krysia, Teresa, Andrzej, Edi, Janusz vel Mały, Krzyś, Leszek, Lucjan, Marek B., Waldek i Zbyszek - Komendant. Wigierski, siódmy co do wielkości, Park Narodowy czekał na spotkanie ze Stopowcami.

Czwartek, 20 maj 2010

Tradycyjnym miejscem załadunku naszych dwukołowych pojazdów był parking w rejonie E.Leclerc. Najbardziej niecierpliwym bikerem okazał się Marek, który znalazł się na miejscu zbiórki jeszcze przed godziną 15:00. Wkrótce pojawił się też bus z przyczepą. Męskie rowery z zazdrością przyglądały się niektórym swoim damskim odpowiednikom opatulonym w różnego rodzaju pianki. Gdy już wydawało się, że wszystkie rowery bez najmniejszego problemu zmieszczą się w przyczepce, nagle, nie wiadomo skąd pojawił się 14-ty rower prowadząc ze sobą Andrzeja. No cóż, Ani rower jest wielkością dostosowany do jej wieku, a jako najmniejszy, arbitralną decyzją Komendanta znalazł swoje miejsce w busie. Podczas załadunku Edi nie próżnował. Jako weteran wyjazdowych wycieczek dobrze wiedział, że rowerzystom nie powinno zaschnąć w gardle podczas podróży pojazdem czterokołowym. Jeszcze tylko przyjazne gesty Grażki, Marka R. i Piotra, którzy byli uprzejmi nas pożegnać i ruszyliśmy w długą podróż.

Fotele jeszcze dobrze nie dopasowały się do naszych siedzeń, gdy zatrzymaliśmy się na stacji paliw w Pasłęku. Okazało się, że zmieniamy pojazd, a nowym kierowcą okazał się Rolad - dobrze znany prawie wszystkim uczestnikom wycieczki. Wydawało się, że teraz można jechać bez żadnych przeszkód i niespodzianek. Wydawało się. Także Małemu się wydawało, bo na moment zapomniał, że istnieją napoje, po spożyciu których nawet najbardziej charyzmatyczny kierowca nie może się oprzeć jego potrzebom. Bus musiał zatrzymać się w miejscu nie do końca przepisowym, co wcale nie zniechęciło Krzysia, który także zapragnął przypatrzeć się okolicznej florze. Na szczęście to był pierwszy i ostatni tak spontaniczny postój, a Wesoły Autobus już do końca kontynuował swoją jazdę bez żadnych przygód. Ponieważ trasa była naprawdę długa, nasz KO-wiec zadbał o nastrój i rozłożył swoją słynną walizeczkę, czym wprawił w osłupienie Leszka. Muzyka nie tylko łagodzi obyczaje, ale też skraca upływający czas. Po godzinie 22:00 w dobrych nastrojach dotarliśmy do Pensjonatu Wigierskiego w Mikołajewie.

Właścicielka pensjonatu osobiście przywitała wszystkim razem i każdego z osobna. Rozlokowanie po pokojach nie mogło trwać zbyt długo, bo z kuchni dochodziły już miłe zapachy, a mieliśmy takie nastawienie do rzeczywistości, że każde zapachy z kuchni byłyby dla nas miłe w tym momencie. Podczas posiłku co poniektórym osobom chodził po głowie tajemniczy symbol "4C" Było już późno i prawie wszyscy powoli udawali się na spoczynek. Prawie, ponieważ w jednym z pokoi trwała gorączkowa narada. Właśnie przed momentem Waldek przyjął z rąk Komendanta nominację na Szlakowego Wyprawy Elbląskiej Grupy Rowerowej STOP do Wigierskiego Parku Narodowego. Obejmując tą zaszczytną funkcję Waldek poczuł się w obowiązku wnieść pewne poprawki do przebiegu trasy. Poprawki, o których mieliśmy się dowiedzieć w dniu jutrzejszym.

Piątek, 21 maj 2010

Sen to czy jawa? Tęskne marzenie czy rzeczywiście o szóstej rano nawiedziły nas jakieś zjawy? Zjawy miały przyjemne oblicza i tak szybko jak się pojawiły tak samo błyskawicznie zniknęły. A może miało to jakiś związek z tajemniczym 4C?
Ech, nogi nasze nie są przyzwyczajone do chodzenia a tym bardziej do bezruchu. Rowery zostały błyskawicznie wypakowane z przyczepki i sprawdzone. Okazało się, że drogę pokonały w nie gorszej kondycji niż ich właściciele. Błyskawicznie zjedliśmy śniadanie (szwedzki stół). Tutaj musi nastąpić ukłon w stronę właścicielki: każdego dnia oferta śniadaniowa była bogata i bardzo różnorodna i każdy mógł dobrać coś dla siebie.

Przyjechaliśmy tu jednak nie po to, aby zachwycać się jedzeniem, ale aby na dwóch kółkach zwiedzać okolice. Krótka sesja fotograficzna i można ruszać w drogę. Piękna, poranna orzeźwiająca pogoda, wiejskie, pełne zapachów krajobrazy i jezioro Wigry zawsze po lewej stronie. W ten sposób dotarliśmy do Czerwonego Folwarku. Niepozorny budynek okazał się małym Muzeum Rybołówstwa. Sympatyczny przewodnik z naleciałościami wschodnimi w mowie sprzedał nam karty wstępu do WPN, które jednocześnie były biletami wstępu do muzeum. Podziwialiśmy sprzęt używany przez miejscowych rybaków, modele ryb żyjących w jeziorze, sieci, urządzenie do inkubacji ikry. Przewodnik lekko się zdziwił, gdy okazało się, że największe zainteresowanie wzbudziła baba. Jak to, myśleliśmy, baba bez chłopa? Nieee, do obsługi baby chłopów potrzeba co najmniej kilku. Była to po prostu ręczna odmiana wyciągarki mająca zastosowanie w technologii sieciowego łowienia ryb pod lodem.

Czas naglił. Z Muzeum Rybołówstwa ruszyliśmy ostro polną, lekko zarośniętą drogą. Ostro ruszyliśmy i natychmiast ostro się zatrzymaliśmy. Marek bezradnie przyglądał się oponie. Dziwne zjawisko. Koło napompowane było tylko w górnej części. Miejsce styku z podłożem było bez powietrza. To nie jedyna rzecz, która mocno dziwiła naszego sympatycznego kolegę. Marek błyskawicznie wymienił oponę i w żaden sposób nie mógł zrozumieć, że powietrze w naturalnych warunkach ani nie jest ciałem stałym, ani cieczą tylko gazem. Tak, gazem, a zatem ma prawo być ściśliwe. Fizyka jest jedna. Nawet nad Wigrami. Wbrew pozorom pompka pracowała prawidłowo i udało się wepchać tyle powietrza do markowego koła, że Edi, po sprawdzeniu swoją fachową dłonią, stwierdził: wystarczy!
Rowerów było jeszcze trzynaście. Gdybyśmy każdemu poświęcili tyle czasu to zagrożony byłby harmonogram dzisiejszego dnia. Zatem nasz Szlakowy zarządził odwrót z polnego duktu na asfalt.

Kolejnym naszym przystankiem był klasztor Kamedułów w Wigrach. Budowę obiektów rozpoczęto w końcu XVII wieku. Wielokrotnie był niszczony i odbudowywany. Nad terenem góruje kościół. Gdzieś w tyle znajdują się pomieszczenia, w których mieszkał Jan Paweł II podczas jednej ze swoich pielgrzymek do Polski. Po przeciwnej stronie odbudowywane są eremy. Dziwne to trochę, sztuczne. Eremy bez pustelników. Klasztor bez zakonników. Brakowało nam braciszków przemieszczających się po placu między pustelniami. Niestety decyzją władz pruskich zakonnicy musieli opuścić to miejsce po trzecim rozbiorze Polski.

Czy można wyprowadzić z równowagi Ediego - ostoję spokoju i humoru? Otóż można! Podczas zjazdu po nierównym terenie należy umykać przed przednim kołem naszego seniora bo można narazić się na ostrą reprymendę. I nie ma najmniejszego znaczenia, że osobą blokującą odpowiedni dla Ediego tor jazdy jest niewiasta.

W Starym Folwarku w odrestaurowanym budynku dawnej Stacji Hydrologicznej znajduje się Muzeum Wigier im. Alfreda Lityńskiego. Jest to bardzo ciekawa placówka, w której przygotowano ekspozycje kształtowania się wigierskiego krajobrazu, a także spotykanych w tym regionie flory i fauny. Eksponaty zostały atrakcyjnie zaprezentowane w sposób multimedialny (filmy, ekrany dotykowe, dźwięki ptaków itp.). Muzeum mieści salę laboratoryjną i salę projekcyjną.

Tyle atrakcji a ujechaliśmy dopiero 15 km. Czas nas nagli. W szybkim tempie dojechaliśmy do miejscowości Krzywe, gdzie znajduje się dyrekcja WPN, a także wystawa obrazująca park w skondensowanej formie. Ponownie mogliśmy zapoznać się z historią geologiczną terenu, obecną roślinnością, światem zwierząt a nawet kołem garncarskim.

Słońce już było coraz wyżej, temperatura podnosiła się błyskawicznie i nasza czternastka z utęsknieniem szukała cienia. W miejscowości Sobolewo Waldek wyprowadził nas w las. Och jaki wspaniały chłód. Jak przyjemnie powietrze owiewało nasze rozgrzane głowy. Leśna ścieżka to wznosiła się to opadała. Zakręt w lewo, zakręt wprawo. Tutaj można się wykazać. I znalazła się trójka, która się wykazała! Było widać, że Krzyś ma głód roweru. Za nim pogonił Leszek i, zżerana ambicją, Makowa Panienka. Czy kogoś z w/w zainteresowało, że nawet w lesie znajdują się skrzyżowania? Gnali na złamanie karku nie zwracając uwagi na wołania Małego, że odrywają się od reszty grupy. Pod tym brutalnym wymuszeniem złamał się nasz Szlakowy i zmienił pierwotny plan jazdy. Poprowadził resztę peletonu w ślad za uciekającymi bikerami. Rozgrzane umysły ochłonęły dopiero, gdy wyjechały z lasu. Tu z niepokojem oczekiwali Waldka, ale cios niespodziewanie przyszedł z innej strony. Marek takiej niesubordynacji nie zdzierżył i zapowiedział wieczorne rozliczenie. Tymczasem po zasięgnięciu rady tubylca ' 500 metrów i dojedziecie do jeziora' stromym piaszczystym podjazdem udaliśmy się na poszukiwanie wody. Nie pierwszy raz spotkaliśmy się z faktem, że tubylcy dziwnie mierzą odległości, a podawana liczba jest wielkością dowolną, która w danym momencie przyszła do głowy. Gdzieś w tle widzieliśmy wodę, ale nie za bardzo było widać ścieżkę dostępu. Jakaś mama z dzieckiem próbowała jeszcze nam dopomóc, ale nam już odeszła ochota na błądzenie w nieznanym terenie. Złowrogo popatrzyliśmy na Krzysia, Leszka i Anię i zdecydowaliśmy się wrócić na trasę zaplanowaną wczorajszego wieczora.

W celu wyrównania szyków Waldek zarządził postój w miejscu, co prawda najbardziej naturalnym (skrzyżowanie leśnych dróg), ale najmniej odpowiednim, jakie można sobie wyobrazić. Samice komarów przywabia zwiększone stężenie dwutlenku węgla w wydychanym powietrzu oraz kwas mlekowy i inne składniki potu. Samica po przyłożeniu kłujki do ciała puszcza w ruch szczęki kształtu lancetu zaopatrzonego w haczyki. Niestety my wydychamy dwutlenek węgla, kwas mlekowy tworzy się w mięśniach pracujących na pedałach i pokryci byliśmy wszelkimi możliwymi składnikami potu. Jeszcze długo będziemy nosić na ciele ślady po kłujkach, haczykach i lancetach. Tak, byliśmy doskonałymi obiektami ataku tych podłych samic. Z tego powodu nie mieliśmy ochoty na dłuższy odpoczynek tylko ochoczo ruszyliśmy leśnym, zielonym szlakiem przeznaczonym dla pieszych. Momentami ucieczka przed komarzycami miała charakter bezwładny. Nie chcąc jednak powtórzyć dzisiejszego błędu z pokorą zatrzymywaliśmy się szukając czerwonej koszulki. Nasz szlakowy nie krył wtedy dumy i z wyższością spoglądał na zagubione towarzystwo wskazując prawidłowy kierunek jazdy.

Trochę pedałując, ale często też prowadząc nasze rowery dotarliśmy do słupa z napisem ' Kładka '. Było to czterodrogowe skrzyżowanie w środku gęstego lasu. Część grupy miała już serdecznie dosyć tych leśnych atrakcji i domagała się powrotu do Sobolewa (drogowskaz wskazywał 1,5 km). Wiele nie brakowało, a towarzystwo uległoby tej propozycji. Niezdecydowany do tego momentu Waldek przejął jednak inicjatywę i znokautował wszystkich argumentem: Powrót do Sobolewa pozbawiałby sensu nasze dotychczasowe leśne wędrówki!!! Prawie dziesięć kilometrów i wszystko bez sensu? Z rezygnacją zjechaliśmy w dół za Waldkiem i oczom naszym ukazał się piękny widok z równiutkim pomostem zbudowanym nad bagnami. To była właśnie poszukiwana KŁADKA. Po kładce jechało się bardzo przyjemnie po drodze mijając Czarną Hańczę. Momentami kładka się kończyła by za kolejnym zakrętem drogi pojawić się ponownie. Wszystkim humory się poprawiły tym bardziej, że po przejechaniu około 1,5 km Komendant zarządził postój konsumpcyjny na rozstajach leśnych dróg. Wszyscy sięgnęli w głąb swoich sakiew tylko niespokojny duch Waldka krążył gdzieś po okolicy. I gdy już prawie wszystko zostało zjedzone Waldek oznajmił, że 20 m dalej jest miejsce postojowe z ławkami krytymi daszkiem. Ekipa się przemieściła i postój został przedłużony.

Skończyły się wreszcie szlaki piesze i szerokim szutrem pognaliśmy na południe. Gdzieś w okolicach leśniczówki Słupie dotarliśmy do asfaltu. Nie było chyba osoby, która umiałaby ukryć radość na widok tej nawierzchni. Wkrótce wyjechaliśmy też z lasu. Z lewej strony mijaliśmy zachodni brzeg jeziora Wigry a z prawej? SKLEP!!! Tego nie mogliśmy ominąć. Przed sklepem-kawiarnią-pensjonatem ' U Jawora ' były stoliki z parasolami. Spożywając napoje i lody wymieniano poglądy na wiele tematów. A tematy te nie były byle jakie. Prym wiódł Edi, któremu nie obce były galaktyki oddalone o miliony lat świetlnych i wijąca się gdzieś Mleczna Droga. Nie myślcie Drodzy Czytelnicy, że Miłośnik Astronomii jest monotematyczny. Filozoficzne problemy egzystencjalne oraz fundamenty jestestwa też nie są mu obce. Nie wszyscy mogliśmy ogarnąć tak głębokie i górnolotne przemyślenia. Nagle ktoś sprowadził tematykę bliżej ziemi:
- Nasze dziewczyny na wieży widokowej!!
- ' Jakie NASZE? MOJA!!! " Krzyś obruszył się na taką komunę.
Jeszcze tylko sesja zdjęciowa na pobliskim pomoście (kątem oka spoglądaliśmy na sąsiedni pomost, gdzie jakieś dziewczątko chyba trenowało do konkursu Miss Mokrego Podkoszulka) oraz wizyta na wieży widokowej i mogliśmy jechać dalej.

Szybkim tempem okrążyliśmy południowa odnogę Wigier i na moment zatrzymaliśmy się przy kolejnym pomoście. Makowa Panienka przesuwała się jakby była w śnie lunatycznym. Okazało się, że jej głowa rodziła właśnie Atenę. Konsultacje telefoniczne z rodzicielką i tabletka Teresy tylko trochę pomogły. W najbliższym sklepie nabyliśmy etopirynę i Ania mogła jechać dalej. Nawet w takich momentach trzymała się blisko czoła naszego małego peletonu. Bardzo szerokim, leśnym szutrem zamknęliśmy okrąg dzisiejszej wycieczki.

W pensjonacie prysznic i obiadokolacja, podczas której Komendant zapowiedział 'wieczór zapoznawczy 'poprzedzony 'sprawami organizacyjnymi'. Wszyscy stawili się punktualnie, aby wysłuchać 'spraw organizacyjnych' a wtedy
'To jest toast za nasze zdrowie, za ajenta sklep, za rogiem
To jest toast za wielką rzekę, w którą wchodzisz by być człowiekiem
To jest toast za nasze żony, za poetów i za uczonych
To jest toast za nasze dzieci i za księżyc który im świeci
Kiedy w wieczornej zamieci idą z nami pod wiatr'.
Nikt nie został pominięty. Waldek za wskazywanie drogi i piękne zdjęcia. Halinka, Krzyś i Marek, że po osobistych kłopotach ponownie z nami jeżdżą. Ania, Leszek i Mały jako pierwiastki na imprezie wyjazdowej. Kasia jako weteranka wypraw. Krysia jako bohaterka rowerowania podwodnego. Teresa, która kiedyś skromnie przybyła na spotkanie. Andrzej i jego dawne zdolności fotograficzne. Lucjan bokser, sędzia bokserski, kajakarz, rowerzysta. No i Edi, bez którego dowcipnych mądrości trudno sobie wyobrazić wspólne spotkanie. Tak, Komendant posiada dyplomatyczne podejście do podopiecznych.
Nawet jeżeli właścicielka pensjonatu nie zna swojej aparatury grającej to jeżeli ktoś zna trochę słów angielskich i ma pojęcie o tego typu aparaturze to nie ma najmniejszego problemu z jej uruchomieniem. Czy ktoś mógł wątpić w zdolności Ediego? Zaczęły się tańce. Makowa Panienka, która przyszła TYLKO I WYŁĄCZNIE na część organizacyjną, 10 minut przed końcem 'wieczorku zapoznawczego' doszła do wniosku, że chyba część oficjalna jest już za nami i poszła spać jak i my wszyscy w ślad za nią.

Sobota, 22 maj 2010

Co to właściwie jest to 4C? Dlaczego dzisiaj podczas śniadania niektóre z naszych dziewcząt były urażone, że zapomniano o 4C?

Jak przed każdą wycieczką odbyła się tradycyjna sesja fotograficzna. Dzisiaj jedziemy do miasteczka Sejny. Dzień ponownie zapowiada się upalnie dlatego jednym z podstawowych zakupów w sklepie w Maćkowej Rudzie był krem z filtrem. Krem jednak nie zapewni chłodu. Musimy znaleźć jakąś wodę, jakiś dostęp do jeziora. Już wcześniej zauważyliśmy, że w tych rejonach każdy przyjemniejszy fragment brzegu jest ogrodzony i zastrzeżony tabliczką 'Teren prywatny'. Także jezioro Białe w pierwszej chwili wydaje się tylko majakiem dla naszych oczu. Napotkana mieszkanka pobliskiej wsi rozumie nasze bolączki (może dlatego, że sama porusza się rowerem) i prowadzi naszą grupę niemal do miejsca, które z pewnymi trudnościami, ale jednak doprowadza nas do brzegu z pomostem. Część ekipy zanurza nogi w jeziorze, inni opalają się na pomoście, a kilkoro z nas wybiera ławkę ze stolikiem umieszczoną w cieniu. Edi się nie kąpie. Widać woda dla naszego morsa była za ciepła. Nasza grupka jest bardzo silna intelektualnie. Podczas postojów można usłyszeć zdania budzące wielki szacunek jak np. 'Historii się nie wyrzuca, historię się kontynuuje.' (Marek)

W Sejnach zatrzymujemy się pod byłą synagogą. Jeszcze przed wojną w Sejnach mieszkało 891 obywateli żydowskich co stanowiło 25% całej społeczności sejneńskiej. Nie sama synagoga przykuła naszą uwagę. ' A kiedy Rebe śpiewa śpiewają wszyscy chasydzi ' Chasydami wprawdzie nie jesteśmy, ale wzrok skierowaliśmy w kierunku znajdującego się vis a vis synagogi 'Sejneńskiej Spółki Jazzowej'. Z budynku dochodziła nas muzyka, w której nie trudno było doszukać się dźwięków żydowskich. Kilka osób poczuło wewnętrzną potrzebę sprawdzenia źródeł tych dźwięków. Ujrzeliśmy młodych ludzi grających na wszelkiego rodzaju instrumentach dętych, kontrabasie, perkusji. Teresa, Kasia i Mały przez dłuższy czas nie mogli oderwać się od tej muzyki. Okazało się, że swoją próbę miała Orkiestra Klezmerska Teatru Sejneńskiego. Orkiestra zawiązała się w 1996 roku na potrzeby wystawianego spektaklu Szymona An-skiego 'Dybuk'. Po spektaklu kapela się nie rozwiązała i gra do dzisiaj, choć już w zmienionym składzie. Wielu z tych młodych ludzi nie przekroczyło 20-tego roku życia, a na perkusji gra osiemnastoletnia dziewczyna. Dzień po naszej wizycie orkiestra miała występ w Warszawie podczas koncertu finałowego festiwalu Otwarta Twarda 2010. Niestety muzycy nie nagrali jeszcze żadnej płyty, czym bardzo zasmucili Teresę.

Sejneńska Bazylika Mniejsza jest obecnie wymieniana w jednym szeregu katedr Rzeczpospolitej wraz ze świątyniami w Wilnie, Gnieźnie, Krakowie, Oliwie, Sandomierzu, Warszawie i Lwowie. Wnętrze zwraca uwagę swoim pięknem i harmonią ozdób. Miasteczko pogranicza jest miejscem wielokulturowym. Nie zdziwiło nas zatem, że bazylikę zwiedzała wycieczka litewska z przewodnikiem mówiącym w ich rodzimym języku.
W pewnym momencie zniknął nasz Komendant. Jedni się niepokoili inni pomstowali, że opuścił swoje stadko. Wkrótce okazało się, że Komendant wszędzie o nas myśli, a w tym momencie aranżował nam zwiedzanie obiektów byłego klasztoru znajdujących się na zapleczu bazyliki. Młody przewodnik z popękanymi odciskami na dłoniach przedstawił nam rys historyczny okolicy i samego klasztoru. Początki klasztoru sięgają XVI wieku, a ostatecznie budowę zakończono w 1706 roku. Obiekt należał do Dominikanów, którzy zostali eksmitowani przez Prusaków po III rozbiorze Polski. W pewnym momencie nasz przewodnik uniósł rękę w górę:
- Kto powie w jakim stylu została wykonana ta fasada?
W laboratorium badawczym British Museum in London panował nastrój podniecenia. Kilka tygodni temu grupa archeologów pod kierunkiem profesora Jonathana Spencera natrafiła w Luksorze, w Dolinie Królów na mumię. Przewieziono ją do Londynu. Przebadane bandaże metodą węgla aktywnego C12 wskazywały, że znalezisko może pochodzić z XIII wieku p.n.e. Mumia była w bardzo dobry stanie zewnętrznym, ale prawdziwe zaskoczenie u naukowców wywołały zdjęcia rentgenowskie. Czyżby w nienaruszonym stanie pozostały narządy wewnętrzne? Profesor Spencer ostrożnie zaczął odwijać bandaże. Nagle! mumia się poruszyła i usiadła. Obecni oniemieli.
- Jaki ze mnie faraon! Jestem Edi W. Macie gdzieś tu mój rower, bo w niedzielę mam wycieczkę ze Stopowcami?!
Naukowcy nie są pewni czy ta historia rzeczywiście miała miejsce. Być może Edi jest znacznie młodszy jednak na zadane przez przewodnika pytanie natychmiast, z obojętnością w głosie odpowiedział: Renesans.
No cóż, cała zabawa młodego człowieka została w zarodku popsuta. W tej sytuacji odwrócił się on na pięcie i zabrał nas do bardzo chłodnych pomieszczeń klasztornych. Mina przewodnika wskazywała, że już w pierwszym pomieszczeniu popełniliśmy gafę. Oglądany przez nas kajak z masztem był stary, ale na pewno pochodził z drugiej połowy XX wieku, natomiast 'dłubanką' z zamierzchłych czasów, o której nam opowiadano był leżący obok kawałek wydrążonego pnia. Oglądane przez nas pomieszczenia klasztorne były w stanie wskazującym, że gruntowny remont jest w stadium początkowym, a koniec uzależniony jest od ogromnych nakładów finansowych. Niemniej jednak mogliśmy zobaczyć stary patefon na korbkę i płyty o 78 obrotach/min. A także oryginalne listy polskich królów do tutejszych Dominikanów.

Krótki postój w mini parku i ruszyliśmy w dalsza drogę. Po kilku kilometrach zamieniliśmy drogę asfaltową na szuter. Jadąc przez kilkanaście kilometrów wiejskimi, suchymi drogami ponownie szukaliśmy dostępu do jakiegoś jeziora. Po drodze minęliśmy Budę Ruską zamieszkała przez staroobrzędowców (Waldek!), w której każdego roku odbywają się warsztaty fotograficzne. Z niepokojem patrzyliśmy też w niebo. Czyżby Google aktualizował swoje mapy? Raczej nie, to tylko błyski przechodzącej bokiem burzy. W końcu znaleźliśmy lekko zniszczony pomost nad jeziorem Gremzdy. Długo tam nie zabawiliśmy. Zrobiło się chłodno i spadły na nas pierwsze krople deszczu. Wprawdzie zlitowała się nad nami mieszkanka pobliskiego domu zapraszając nas pod swoja wiatę, ale uprzejmie dziękując udaliśmy się w kierunku, w którym niebo było bezchmurne. Wszyscy uznaliśmy, że lepiej deszcz oglądać zza szyb pensjonatu niż z pozycji siodełka rowerowego. Szybkim tempem dojechaliśmy do naszego pensjonatu. Ślady na drodze wskazywały, że ulewa tu była przed nami.

Przyjechaliśmy wcześniej niż planowaliśmy. Pozostało sporo czasu do kolacji. Zatem Andrzej z Luckiem wybrali się po zakupy na wieczór, część osób udało się na popołudniową drzemkę, ale znalazły się też osobniki bardzo pożyteczne, które zajęły się zapakowaniem rowerów na przyczepkę. Popijając kawę i bawiąc się z przyjacielskimi pieskami nerwowo spoglądaliśmy przez okno stołówki. Żołądki domagały się swoich praw. Nareszcie obiadokolacja. Po posiłku właścicielka pensjonatu zorganizowała nam ognisko z kiełbaskami.
Dzień zakończyliśmy w pokoju ' 4C ' zamieszkałym przez Kasię, Krysię i Teresę. Tym razem prym przy wygłaszaniu toastów wiódł Marek.

Niedziela, 23 maj 2010

Ostatni dzień był przeznaczony na powrót busem do Elbląga. Po śniadaniu była obowiązkowa sesja zdjęciowa nad oczkiem wodnym. Wszak 'popularność zdobywa się poprzez skandale lub zdjęcia' (Edi). Pożegnaliśmy sympatyczny Pensjonat Wigierski i Roland zawiózł nas do Suwałk. Pójdź dziecię ja cię uczyć każę. Jedyne dziecię w naszym gronie to Makowa Panienka. Poszła, usiadła na kolanach Marii Konopnickiej (pomnik postawiono w 121 rocznicę urodzin pisarki) a pozostali ustawili się wokół pomnika. Po fotce były jeszcze lody i ponownie w drogę. Czekała nas długa podróż.

Przed miejscowością Zgon na moment zatrzymaliśmy się w lesie. Do domu było jeszcze daleko, dlatego Edi uznał za konieczne sprawdzić stan silnika rolandowego wozu. Podczas tej inspekcji wykrył poważną wadę maszyny. Nie było żadnego wycieku, podczas gdy w porządnym wozie jak np. w Ediego polonezie cieknie spod każdej uszczelki. My jednak zaufaliśmy Rolandowi, że pomimo szczelnych uszczelek wóz jest sprawny. Jeszcze tylko kolejna wzniosła myśl: Chmura jest jak tama, jak się przerwie to leje i mogliśmy jechać dalej.

Już bez żadnych przygód dotarliśmy na parking przed E.Leclerciem. Pożegnaliśmy się dziękując sobie za wspaniała atmosferę podczas wyprawy. Do zobaczenia na kolejnej wycieczce.

Z ostatniej chwili:
Z kół zbliżonych do kół dobrze poinformowanych dotarła wiadomość, że Leszek podczas naszej wyprawy doznał uszczerbku na zdrowiu. Badanie lekarskim okiem jego pleców poskutkowało tygodniowym zakazem opuszczania domu. Życzymy Leszkowi szybkiego powrotu do zdrowia i na trasy rowerowe.

Relację przygotował Janusz K.
Komendant 17 May 2010 35,589 5 komentarzy

5 komentarzy

Pozostaw komentarz

Zaloguj się, aby napisać komentarz.
  • Komendant
    Komendant
    Będzie to już 11-ta wyprawa w działalności naszej grupy. Zawsze wybieraliśmy Parki Narodowe lub Krajobrazowe aby w ten sposób, z wysokości rowerowego siodełka poznawać najpiękniejsze zakątki kraju. Tak będzie i tym razem, bowiem Suwalszczyzna i okolice Jeziora Wigry zaliczają się do najpiękniejszych krajobrazowo miejsc w Polsce. Są tu również interesujące zabytki i związana z tą ziemią ciekawa historia.
    - 17 May 2010 18:34:17
    • Komendant
      Komendant
      Kolejna wiosenna wyprawa rowerowa zakończona. Dziękuję wszystkim uczestnikom za dzielna postawę, zdyscyplinowanie, poczucie humoru i ciekawość świata. Szczególne podziękowania składam juniorce Ani, seniorowi Ediemu oraz prowadzącemu na szlaku - Waldkowi., Uśmiech Brawo Hejka
      - 23 May 2010 18:03:30
      • MARECKI
        MARECKI
        Ciekawa relacja(okok). Gdyby jeszcze autor przyłożył się bardziej do edycji tekstu, to łatwiej by się ją czytało;).
        - 27 May 2010 11:09:45
        • Waldic
          Waldic
          Kolejny przykład na to, żeby do zastosowań internetowych nie używać Worda tylko Notatnika Uśmiech
          - 27 May 2010 11:56:52
          • Komendant
            Komendant
            Błędy edytorskie poprawiłem. Powstają one w miejscu gdzie w tekście stosujemy znak cudzysłów "....".Gdy tekst jest przenoszony z "worda" na stronę system zamiast znaczków"..." pokazuje dziwne krzaczki. Co gorsza nie widać tego w podglądzie, tylko już w gotowym tekście zapisanym na stronie.
            Trzeba wtedy ponownie edytować tekst i ręcznie poprawiać błędy, co właśnie zrobiłem. Wyjściem jest stosowanie zamiast znaku "..." trochę zmieniony znak '...' ( pojedyńcze kreski) i wtedy jest O.K. Można również pisanie w Notatniku zamiast w "wordzie"
            Janusza i czytelników przepraszam, że nie poprawiłem tych "krzaczków" od razu po wklejeniu na stronę. Na usprawiedliwienie mogę dodać, że robiłem to wczoraj późnym wieczorem i trochę kleiły mi się oczy.
            Żadne jednak błędy edytorskie nie obniżają wartości samego tekstu. Jeszcze raz gratulację i podziękowania dla Janusza za świetną relację. BrawoBrawoBrawo
            - 27 May 2010 16:41:04
            Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na nasze ustawienia prywatności i rozumiesz, że używamy plików cookies. Niektóre pliki cookie mogły już zostać ustawione.
            Kliknij przycisk 'Zgadzam się', aby ukryć ten pasek. Jeśli będziesz nadal korzystać z witryny bez podjęcia żadnych działań, założymy, że i tak zgadzasz się z naszą polityką prywatności.Możesz przeczytać więcej o naszej polityce prywatności tutaj