O nie! Gdzie jest JavaScript?
Twoja przeglądarka internetowa nie ma włączonej obsługi JavaScript lub nie obsługuje JavaScript. Proszę włączyć JavaScript w przeglądarce internetowej, aby poprawnie wyświetlić tę witrynę, lub zaktualizować do przeglądarki internetowej, która obsługuje JavaScript.

Aktualności

Wycieczka Nr 8/2010 - Markowo - 30 maja

Zbiórka: Plac dworcowy PKP , godz. 7.30, odjazd 7.47

Trasa: Pasłęk, Rogajny, Kwitajny, Kalnik, Złotna, Markowo, Klekotki, Godkowo, Burdajny, Kopina, Marianka, Borzynowo, Zalesie, Pomorska Wieś, Elbląg

Długość trasy: 80 km, Uczestnicy: 29, Punkty: 120


Pokaż Wycieczka Nr 8/2010 - Markowo - 30 maja na większej mapie

Z soboty na niedzielę spałem spokojnie. Jeżeli Pierwszy Szlakowy, czyli Waldek ułożył trasę i plan wycieczki, to można było spokojnie przyłożyć głowę do podusi
i śnić o równinnej trasie, tylko łagodnych zjazdach i sprzyjających wiatrach. Jeszcze mam w pamięci ubiegłoroczną, bardzo udaną, również majową wycieczkę po dawnych posiadłościach rodu Dohnów.

W ostatnią niedzielę wszystkie drogi wiodły do Pasłęka. Tam też wyznaczyliśmy sobie start do naszej wycieczki. Na elbląskim dworcu zebrała się całkiem pokaźna grupa chętnych na niedzielne rowerowanie. Okazuje się, że mimo wszelkich nowinek technicznych, kupno biletów dla licznej grupy jest mocno skomplikowane. Ponadto system komputerowy nie jest w stanie sprzedać biletu na kilka rowerów. Ale nie przejmujmy się bolączkami kolei żelaznych.

Sprawnie załadowaliśmy się do pociągu i chwila moment byliśmy w Pasłęku. Czekała tam już grupa naszych kolegów z Marianem, Szymonem, Januszami, Mirkami na czele. Nie dało się nie zauważyć super czapeczki Jurka z dumnym napisem ,,Columbia". Nazwa promu kosmicznego, czy kartelu narkotykowego?
Krótkie powitanie, czerwona koszulka z przodu i ruszyliśmy.
Sprawnie prowadzeni, grupa 26 kręcipedałów szybko wyjechała poza Pasłęk. Łagodny zjazd, jak we śnie, mostek, po prawej stronie pole kapusty i szosą 527 pomknęliśmy w stronę miejscowości Kwitajny.
W międzyczasie gdy tak pedałujemy i nim zajedziemy do Kwitajn, to kilka słów o pogodzie. Prognozy były różne. Było pewne, że będzie słonecznie i gęsto w powietrzu od ultrafioletów. Mieliśmy obawy co do przelotnych deszczy, ale na szczęście nic takiego nas nie spotkało. Całą wycieczkę cieszyliśmy się dobrą pogodą.
Mijając Rogajny, Surowe, dojechaliśmy do Kwitajn. Coś tu nie tak. Wieś jest zupełnie inna. Nie ma drugiej takiej w okolicy. Praktycznie wszystkie domy są jednakowe, jeżeli chodzi o kształt i materiał z jakiego zostały zrobione, a ponadto wszystko jest zadbane. Sielsko, anielsko.

Zatrzymaliśmy się u wrót nowo odbudowanego pałacu, pochodzącego z I połowy XVIII wieku, później mocno przebudowanego i na szczęście nie zniszczonego podczas II wojny światowej. Ostatnimi właścicielami pałacu, jak i okolicznych ziem, była rodzina Dönhoffów. Dzisiaj pałac jest w rękach prywatnych i tylko z zewnątrz można podziwiać bryłę budynku. Stojąc na kamiennym mostku, oglądając ruiny oranżerii i otoczenie pałacu w postaci parku i stawów, można wyobrazić sobie okazałość całego zespołu pałacowo-parkowego.

Uwagę naszą przykuł niewielki kościół, usytuowany tuż obok pałacu. Z materiałów przygotowanych przez Waldka można przeczytać, że to kościół ewangelicki, wybudowany na początku XVIII wieku. Ciekawostką jest zwieńczenie kościelnej wieży, w postaci gontowego dachu. Mocno pragnęliśmy obejrzeć kościół wewnątrz, lecz niestety był zamknięty. Na szczęście dla nas, zapewne widząc nasze zainteresowanie, pojawiła się pani z dużym kluczem, stosownym do kościelnych drzwi i mogliśmy obejrzeć to co w środku. Na zewnątrz uwagę przykuwają też umieszczone na wieży cztery zegary o drewnianych tarczach. Każdy z zegarów zatrzymał się kiedyś na innej godzinie. Ale zauważcie, że nawet zepsuty zegar jest użyteczny, bo dwa razy na dobę pokazuję właściwą godzinę. Więc mieszkańcy wsi, osiem razy na dobę mogą odczytać właściwą godzinę z kościelnej wieży.

Ruszyliśmy w dalszą drogę. Jeszcze tuż na skraju wsi, Marian uchwycił na swym aparacie ładny widoczek ze stawem i kościołem w tle. W Kwitajnach dołączyli do nas chłopaki, którzy mają szybkie rowery. Jakiś czas wieźli się na naszych kołach, grzali przy naszym ognisku, a później gdzieś pojechali własnymi drogami.
Od Kalnika było to, co jest kwintesencją sakwiarskiego rowerowania. Polna droga, lekko pagórkowata, wokół piękna przyroda, jakieś jeziorko, rześkie powietrze. Ach. Polna droga doprowadziła nas do Złotna i dalej do Markowa. Miejscowość ta ma bogatą historię związaną z rodem Dohnów. Był tu kiedyś jeden z pałaców tego rodu
z ciekawą kolekcją malarstwa holenderskiego. Z rowerowych siodełek obejrzeliśmy coś, co można nazwać odbudową ruin pałacu, rzut oka na park i ostry zjazd w stronę stawów nieopodal wsi. Wiatr łzy z oczu wyciskał i rozwiewał czupryny. Niektóre.

Przy stawach, na skraju lasu zrobiliśmy dłuższą przerwę na małe co nieco. Wcześniej jednak pomaszerowaliśmy przez łąkę o wysokiej trawie, wspinaliśmy się na stromą górę porośniętą gęstym lasem, by nieoczekiwanie stanąć oko w oko z czymś tajemniczym. Duże kamienie tworzą półokręg, otaczając wielkie płyty nagrobne Friedricha Ludwiga i jego syna Christopha Friedricha Burgraf Und Graf zu Dohna. Dodatkowe elementy, jak kamień z wyrytymi sentencjami i swastyką dopełniają tajemniczości tego małego cmentarzyka. Chyba tylko dzięki położeniu w głębi lasu, możemy dzisiaj coś takiego interesującego oglądać.

Godzina 11, więc czas na drugie śniadanie. Z wędrówki po lesie każdy przyniósł trochę drewna, Mirek sprawnie porąbał to siekierką i ognisko gotowe. Kto co miał, to jadł i popijał. Błogie lenistwo. Jeszcze sprawy organizacyjne, posprzątanie śladów bytności i w drogę. Ciężko było się ruszyć, tym bardziej, że kultowa kanapka ala Janusz mocno ciążyła w żołądku.

Kierunek na Godkowo. Po drodze krótko zatrzymaliśmy się w Klekotkach, by obejrzeć hotel-młyn, w którym rzekomo można doznać wszelkich rozkoszy. Od Godkowa, to wyścig z czasem i parcie na dom.
Pasłęk. Zamknęliśmy pętlę wokół tego miasta, ale do domu jeszcze kawałek drogi.
I okazało się, że to był trochę trudny kawałek. Poprzez Borzynowo, Zalesie zmierzaliśmy ku swojemu przeznaczeniu. Małe zmęczenie u części uczestników dawało znać o sobie, a tu podjazd za podjazdem. Były takie momenty, że rowery o własnych siłach nie mogły już podjechać i trzeba było je prowadzić pod górkę. Co z tego, że do Zalesia był ładny zjazd, jak wcześniej był dłuuuugi podjazd. W końcu bardziej swojsko brzmiąca nazwa, Pomorska Wieś. Czyli już blisko. Miłośnicy lodów z daleka wyczuli otwarty sklep, więc nie odpuścili sobie tej przyjemności, by nie skosztować kolejnego mrożonego produktu. Zbieracze złomu zakupili colę w puszce.

Były już pierwsze pożegnania. Potrzebujący wcześniejszego dotarcia do domów, ruszyli w ostatni etap podróży. Pozostali, a była to niewielka grupa, po krótkim postoju ruszyła dalej. Dębica, zjazd, ostatnie pożegnanie przy dróżce w kierunku leśniczówki i rozjechaliśmy się każdy w swoją stronę.
Była to interesująca eskapada, jak zawsze udana, ale być może pierwsze tak silne słońce i urozmaicona trasa, nieco dały się we znaki. Ale to chwilowe ,,zmęczenie materiału".
Do zobaczenia na trasie.

Relację przygotował Marek R.


Komendant 26 May 2010 87,560 11 komentarzy

11 komentarzy

Pozostaw komentarz

Zaloguj się, aby napisać komentarz.
  • M
    Marek55
    Zainspirowany tą wycieczką, czytam aktualnie książkę "Dzieciństwo w Prusach Wschodnich", której autorką jest Marion hrabina Dönhoff, córka Grafa Augusta Dönhoffa i ostatnia właścicielka majątku w Kwitajnach. Bardzo ciekawa lektura.
    - 02 June 2010 13:21:16
    Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na nasze ustawienia prywatności i rozumiesz, że używamy plików cookies. Niektóre pliki cookie mogły już zostać ustawione.
    Kliknij przycisk 'Zgadzam się', aby ukryć ten pasek. Jeśli będziesz nadal korzystać z witryny bez podjęcia żadnych działań, założymy, że i tak zgadzasz się z naszą polityką prywatności.Możesz przeczytać więcej o naszej polityce prywatności tutaj